Karmienie piersią - radość, bliskość, spełnienie, ale też trud, wysiłek, zmęczenie. Ile dzieci - tyle dróg mlecznych. Wszystkie jednak łączy jedno - Miłość.
„Jednym z najważniejszych czynników, jakie wpłynęły na moje karmienie piersią, jest ludzkie wsparcie.”
Już w ciąży wiedziałam, że chcę karmić swojego Synka piersią i przygotowywałam się do tego najlepiej, jak potrafiłam - czytałam książki, uczestniczyłam w tematycznych webinarach, gromadziłam pomocne acesoria, takie jak wielorazowe wkładki laktacyjne, laktator, „magiczną butelkę” i oczywiście - wielką poduchę. Z perspektywy widzę, że te wszystkie przygotowania były ważne i potrzebne, ale niekoniecznie gwarantowały „sukces laktacyjny”. Droga mleczna jest na tyle nowym i nieprzewidywalnym doświadczeniem w życiu kobiety, że najzwyczajniej w świecie nie sposób przygotować się na wszystkie jej zakręty, wyboje, góry czy doliny.
Myślę, że na tle innych znanych mi historii, do tej pory moja mleczna droga przebiega dość spokojnie - wiele z potencjalnych trudności zostało mi oszczędzonych. Niemniej, niewiele brakowało, a mojego kp mogło wcale nie być. Mój Chłopczyk urodził się przez cesarskie cięcie, nie mogłam go przystawić do piersi zaraz po urodzeniu, dodatkowo z powodu wskazań zdrowotnych przez większość naszego tygodniowego pobytu w szpitalu byliśmy rozdzieleni. To, oraz - ogólnie rzecz ujmując - brak wsparcia ze strony części personelu, a czasami nawet postawy mające zniechęcić mnie do kp, bardzo utrudniały tę czynność, a przede wszystkim tak istotne w tamtym momencie rozkręcenie laktacji. Także ta techniczna strona okazała się nie tak prosta, jak w teorii - chociażby to, że lalka na zajęciach w szkole rodzenia nie była tak kruchutka i delikatna, jak Noworodek w moich ramionach.
Uważam, że jednym z najważniejszych czynników, jakie wpłynęły na moje karmienie piersią, jest ludzkie wsparcie. Gdyby nie ono, myślę, że poddałabym się - nie tylko wtedy w szpitalu, ale też kilka razy później. Cudowne położne, szczególnie Pani Kasia - doradca laktacyjny - nie tylko udzieliły mi konkretnych, fachowych porad odnośnie kp, ale przede wszystkim tak po kobiecemu okazały serce i podbudowały poczucie mojej wartości jako mamy. Przyjaciółki zawsze w razie potrzeby wsparły telefonicznie, miałam też ogromne szczęście, że trafiłam na wspaniałe koleżanki z sali, z którymi dużo rozmawiałyśmy, wzajemnie się dopingowałyśmy i do dziś mamy kontakt. Gdy wraz z Synkiem zostaliśmy wypisani do domu, czekał na nas ukochany Mąż i Tata, który był i jest naszym największym sprzymierzeńcem na mlecznej drodze.
Karmienie piersią to dla mnie z całą pewnością wyzwanie. Szczególnie w pierwszych wspólnych tygodniach życia - to było de facto moje główne zajęcie. Dziś tę naszą bliskość wspominam z rozrzewnieniem, ale wtedy nieraz było mi trudno, kiedy nie mogłam robić nic innego, łącznie z zaspokojeniem podstawowych potrzeb fizjologicznych. Za to podczas tych długich godzin bardzo nadrobiłam zaległości czytelnicze. Czasem, szczególnie w momentach kryzysów laktacyjnych oraz gdy Synek często się budził w nocy, powracało pytanie: czy moje mleko „wystarcza”? Także gdy chciałam gdzieś wyjść bez Dziecka, to cały czas myślałam, czy nie jest głodne i nie płacze - nawet jeśli zostawiłam swój odciągnięty pokarm. Nic jednak nie jest mi w stanie przyćmić tego, co daje karmienie piersią. Przede wszystkim jedyną w swoim rodzaju bliskość - godziny, dni, tygodnie, miesiące patrzenia sobie w oczy, wtulenia w siebie. Ukojenie w kolce, w bólu ząbkowania, w chorobach, w dramatach skoków rozwojowych czy w dziecięcych lękach. Przeciwciała. A w końcu - jedyny pokarm, który podaję Dziecku, co do którego jakości i źródła mam 100% pewności!
Nasza mleczna droga trwa już prawie 15 miesięcy, ile jej jeszcze przed nami - któż to wie :). Może pewnego dnia mój Chłopczyk zdecyduje, że to już koniec, może ja, a może zadziałają jakieś niezależne od nas czynniki zewnętrzne. Co by się nie stało, jestem wdzięczna za ten czas, który już był i jedno jest pewne - niczego nie żałuję. Nawet tych różnych trudności, dzięki którym stałam się silniejsza i bardziej doceniam to, czego mogę doświadczać.
„Karmienie siedzi w głowie.”
Karmić piersią chciałam od początku ciąży. Poród zaczął się nagłym odpłynięciem wód płodowych. W nocy mąż zawiózł mnie do szpitala. Przy przyjęciu standardowo test na COVID. Wynik - dodatni. Ze względu na brak postępu porodu – Szymuś przyszedł na świat drogą cesarskiego cięcia. Niestety przez dodatni wynik testu na koronawirusa od razu został ode mnie odizolowany – taka procedura szpitala. I tak zostałam sama – przerażona tym co dalej. Tyle się naczytałam o zbawiennym działaniu mleka kobiecego na życie dziecka, że nie wyobrażałam sobie inaczej karmić. I o tym, że jeśli nie przystawi się dziecka do piersi od razu, to szanse na karmienie piersi są niewielkie. Dwie doby w szpitalu walczyłam laktatorem o kilka kropli mleka. Pierwszy raz przystawiłam Szymka do piersi po powrocie do domu – miał wtedy skończone 2 doby – ale nie chciał pić. Następnego dnia spróbowałam znowu – i o dziwo – Szymuś zaczął ssać. Jednak było to za mało żeby sią najadał. Dokarmiałam go mlekiem modyfikowanym i po każdym karmieniu dodatkowo pracowałam laktatorem. Po kilku dniach pojawił się nawał mleczny, a gdy Szymuś skończył tydzień pił już tylko mleko z piersi. Około dwóch tygodni po porodzie zachorowałam i temperatura sięgająca 39 stopni ograniczyła laktację. Nie przestawałam karmić, ale kilka razy Szymuś musiał dojeść mlekiem modyfikowanym. Po drodze zdarzały się kryzysy „za mało mleka”, jednak częste przystawianie i Femaltiker pomogły. Szymuś też ma w tym swoją zasługę – od początku „dobrze łapał” i mocno ssał. Teraz ma 4 miesiące i działamy dalej. Na koniec dodam jeszcze słowa mojej położnej: „Karmienie siedzi w głowie”.
„Kiedyś będę tęsknić za tymi małymi przyssanymi ssakami.”
Moja przygoda z karmienie rozpoczęła się dokładnie 19.08.2019 roku kiedy przez CC przyszedł na świat mój starszy synek Zbysiu. Zbysiu urodził się w 35 tygodniu i zaraz po porodzie trafił na obserwację do inkubatora, w pierwszych dwóch dobach nie obyło się bez wspomagania oddechu. Ja w między czasie dostałam szpitalny laktator do stymulacji piersi. Na początku nie odciągało się nic, ale z czasem powoli ściągałam coraz więcej. Oczywiście po dwóch dobach, kiedy już maluszek mógł oddychać sam, dostałam go do karmienia. Na początku Zbysio nie potrafił złapać, a jak złapał to na parę sekund i puszczał. Było to dla mnie bardzo frustrujące, ale personel w tym Pani Ordynator oddziału noworodka która jest CDL, bardzo pomagała. Po dwóch dniach walki z przystawieniem doradca laktacyjna zaproponowała nakładki na sutki, zgodziłam się chociaż miałam świadomość, że później może być ciężko z nich zrezygnować. Mały od razu złapał i zjadł mleczko. Bardzo mnie to ucieszyło, gdyż mogłam zejść z mleka modyfikowanego, ponieważ laktacja była już rozkręconą. Po tygodniu wyszliśmy do domu, karmiłam oczywiście w nakładkach. Niestety jest to dosyć uciążliwe, ponieważ trzeba pamiętać o ich wyparzeniu. Minęły dwa tygodnie i postanowiłam próbować bez nakładek, o dziwo mały złapał bez problemu jedna pierś więc już karmiłam z niej bez nakładki. Po czasie odrzuciłam druga nakładkę i tak karmimy się już 3 lata! Nie mówię, że było łatwo były momenty zastoju, płaczu, zatkanych kanalików ale wszystko się w końcu unormowało, a ja nie miałam zamiaru się poddać. W międzyczasie jak Zbysiu miał dwa lata, w październiku 2021 na świat przyszedł przez pilne CC w 36 tc. jego brat Krzysiu. Było podejrzenie zamartwicy. Na szczęście wszystko skończyło się dobrze. Całą ciążę z Krzysiem karmiłam Zbysia ponieważ pokarm nie zanikł. Było to o tyle fajne, że noworodek od razu miał dużo mleczka. Chociaż na początku krztusił się ponieważ wypływ był duży, w zasadzie było tak do ok 6 m.ż. Niestety przy drugim maluchu wyszły problemy. Krzysiu nie potrafił wytworzyć odpowiedniej próżni z buzi i zassać piersi. Ciągle się odrywał i płakał. Ja miałam wrażenie, że wyląduje w psychiatryku. Problem powoli ustępował po wizytach u fizjoterapeuty i osteopaty. Do tego doszły u małego problemy brzuszkowe na początku i myślę, że wszystko się złożyło na to, że mały nie potrafił spokojnie zjeść. W szóstym miesiącu problemy zaczęły znikać. I tak karmię w tandemie już 9 miesięcy. Z perspektywy czasu nie wiem, czy zdecydowałabym się karmić ponownie w tandemie. Wiąże się to u mnie z trudnymi emocjami starszego syna, zazdrością i karmieniem go tak często jak noworodka, ale nie żałuję. Karmienie w tandemie tym razem uchroniło mnie przez zastojami, ponieważ starszy syn wszystko ładnie ściągał w razie potrzeby. Daje swoim dzieciom najlepszy pokarm na świecie i jestem z tego bardzo dumna. Nie powiem - czasem mam dość, chciałabym wyjść na dłużej z domu, zdarzają się trudne emocje u mnie jak ssie starszy syn, ale wtedy myślę, że to tak szybko mija i nasze dzieci naprawdę szybko rosną. Kiedyś będą to cudowne wspomnienia i będę tęsknić za tymi małymi przyssanymi ssakami.
„Moja intuicja krzyczała coś zupełnie innego, a głosy w około podcinały wątłe skrzydła świeżo upieczonej mamy.”
Karmię piersią z małymi przerwami już 7 lat. Mam czwórkę dzieci. Pierwszy synek urodził się przez cc ale nie miał problemu z ssaniem. Problem stworzyli mi inni: bo źle karmię, bo w nie takiej pozycji, bo za często, bo „przepasiony”. Lekarka stwierdziła, że mam za rzadki pokarm, że muszę zagęszczać, że muszę być na ścisłej diecie, że mam karmić tylko pod jakimś tam kątem. Wróciłam zapłakana i zrezygnowana. Moja intuicja krzyczała coś zupełnie innego, a głosy w około podcinały wątłe skrzydła świeżo upieczonej mamy. Miałam o tyle szczęścia, że uciekłam z tego miejsca. Odcięłam się od wszystkich doradców i robiłam tak jak dyktowało mi serce. Karmiłam synka do 2,5 roku. Ostatnie pół roku karmiłam tandem, bo urodziła nam się córeczka. Chciałabym powiedzieć każdej mamie, że karmienia piersią nie da się zmieścić w jakieś normy: Kiedy? Jak często? Jak długo? W jakiej pozycji? Nasza intuicja jest najlepszym doradcą, a jeśli pojawią się trudności to pomocy warto szukać u empatycznych kobiet mających pojęcie czym jest karmienie piersią. Ja miałam szczęście, że posłuchałam siebie, ale wiem, że bardzo wiele kobiet nie ma tej odwagi.
„Tej bliskości z dzieciątkiem nie da się w inny sposób zastąpić.”
Mam 20 lat w grudniu urodziłam córeczkę i bardzo chciałam karmić piersią jednak z powodu niskiej wagi wszyscy mówili ze pewnie nie będę mieć zbyt wiele pokarmu (do tej pory nie wiem, czy to ma jakieś znaczenie). Po porodzie okazało się, że jednak było mi dane karmić. Dzidzia od razu załapała o co chodzi i pięknie jadła z piersi mimo jednodniowej przerwy (niestety miała małe problemy zdrowotne i leżała w sali obserwacji, gdzie mogłam przynosić jej tylko odciągnięte mleczko. I tak przez 5 miesięcy pięknie jadła z piersi po czym sama się odstawiła. Było mi przykro ze trwało to tak krótko, ponieważ tej bliskości z dzieciątkiem nie da się w inny sposób zastąpić. Ale tak najwidoczniej miało być i jestem wdzięczna za te cudowne 5 miesięcy.
„Wywalczyliśmy kp upartością osła i dużą wyrozumiałością do wszystkiego co nas spotykało.”
Nasza historia kp nie była usłana różami. Nie jest intuicyjna, prosta. Od początku. Mój syn urodził się 8 dni po terminie poprzez CC, po wywoływanym porodzie wszystkimi sposobami, po 10 h skurczów. Przynieśli go jakąś godzinę po porodzie więc od razu chciałam, aby położono go do mnie na klatkę. Położna przystawiła go do piersi, ale mały nie potrafił złapać brodawki. Wystarczyły dwa przystawienia, aby moje sutki były poranione. Na drugi dzień już na normalnej sali i przy mojej normalnej mobilności próbowałam przystawiać synka, ale nic z tego. Przychodziła CDL, próbowała mi go układać, nic. Potem używałam laktatora, ale ściągałam z dwóch piersi maksymalnie 1 ml. Czułam się z tym bardzo źle, bo karmienie mm dotąd nie wchodziło w grę. Wtedy też pierwszy raz spotkałam się z laktoterrorem. O zgrozo, ja, która chciałam cały czas karmić tylko kp. Tak, chodziłam prosić o mleko dla mojego dziecka. Nie zamierzałam zagłodzić swojego dziecka, a w zamian słyszałam komentarze "czy Ty w ogóle chciałaś karmić piersią?!" itp., choć trauma wyparła mi większość tekstów z pamięci. Mój synek urodził się typowym HNB, jego moro odpowiadało nawet na krople wody kapiące z kranu. Tylko spał i płakał, ja za to od porodu do nocy w domu (wyszłam po dwóch dobach) nie spałam w ogóle. Prawie nie jadłam i nie piłam. Po powrocie do domu zaczęłam jeść, przespałam całą noc - mąż wstawał, bo maluch i tak jadł z butelki. Mimo wszystko ja nie chciałam się poddać. Spotkałam wtedy dwa anioły - położną i CDL. Położna dała mi nakładkę i wtedy dziecko złapało po raz pierwszy pierś. Potem przyszła doradczyni laktacyjna, pokazała plan pracy z laktatorem oraz dopasowałam nam nakładkę. Maluch zaczął jeść i stopniowo zupełnie zeszliśmy z mm. W międzyczasie odwiedziliśmy również neurologopedkę by sprawdziła czy za naszymi problemami nie stoi zbyt krótkie wędzidełko lub złe napięcie. Właściwie wszystko było w porządku. Kolejne nasze problemy pojawiły się koło 12 tygodnia. Dziecko zaczęło interesować się światem, a pierś, która przysłaniała mu świat podczas karmienia - wrogiem. Przynajmniej raz/dwa razy dziennie buntował się i płakał. Z bólem serca, ale w pełni miłości do niego podjęłam decyzję - dam Ci butelkę, byś nie był głodny. Oczywiście wpierw proponowałam pierś. Uprzedzę, odciąganie i kpi nie udawało się przy dziecku, które miało potrzebę być noszone cały czas, a w nocy (może dość egoistycznie) wolałam przespać te jedyne 3 godziny, które przesypiał ciągiem. Minęły nam tak z dwa tygodnie i problem zniknął. A łącznie z nim nakładka. Mój synek skończył niedawno 4 miesiące i je z piersi bez nakładki. Tylko i wyłącznie z piersi. Po drodze oczywiście były i zatkane kanaliki i problemy z ilością pokarmu. Ze wszystkim daliśmy radę. Wywalczyliśmy kp upartością osła i dużą wyrozumiałością do wszystkiego co nas spotykało.
"Obaliłam mit, że nie da się karmić mając płaskie brodawki."
Moja historia z karmieniem piersią zaczęła się 13 lat temu. Wtedy na świecie pojawiła się Ania, moja pierwsza córeczka. Długo przed narodzinami dziecka byłam przekonana, że będę karmić piersią. Właściwie innej opcji w ogóle nie brałam pod uwagę. Początki jednak były trudne, nawet bardzo... Nie umiałam dobrze przystawić dziecka do piersi. Mała płakała, ja razem z nią, piersi bolały... Cały czas jednak bardzo zależało mi na takim karmieniu i nie poddawałam się. Byłam dość oczytana w temacie i wiedziałam jakich trudności mogę się spodziewać. Nie zaskakiwał mnie nawał pokarmu, ani jego brak. Byłam świadoma mojego ciała i tego co się dzieje. Mimo wszystko jednak spore było moje zdziwienie, gdy kiedyś karmiąc w tym samym czasie co moja koleżanka, która miała maluszka w tym samym wieku, odkryłam, że jej brodawki są takie sterczące a moje są płaskie. Od razu wpisałam hasło "płaskie brodawki" w Internecie. No i trochę rozjaśniło mi to powód, dla którego mojej córeczce tak trudno było dobrze chwycić pierś.
No ale właśnie obaliłam mit, nawet nie wiedząc o tym, że nie da się karmić mając płaskie brodawki. Dziewczyny, da się. Pierwszą córkę karmiłam 1.5 roku. Pewnie karmiłabym dłużej, ale zaszłam w kolejną ciążę. Na początku była ona zagrożona i lekarz kazał odstawić karmienie, aby nie powodować skurczy macicy. Z drugą córeczką było prościej. Doświadczenie bardzo mi pomogło i sama wiedziałam co mogę zrobić inaczej i lepiej. Karmiłam ją też 1.5 roku. Przerwałam z powodu leków które musiałam zacząć przyjmować. Teraz karmię moją trzecią córkę. Dwa lata takiej bliskości zaraz nam miną. Przez pierwsze pół roku było mi bardzo trudno. Z różnych powodów piersi często były tkliwe i każde przystawienie sprawiało ból. Znowu moja determinacja wzięła górę. Determinacja a może też wygoda no i ta chęć, żeby być z córką tak blisko. Na razie mam możliwość, aby dalej ja karmić i myślę, że jeszcze trochę to potrwa.
"Martwiłam się, że przez cięcie na zimno nie będę miała pokarmu."
Moją pierwszą córcię Wiktorię urodziłam w październiku 2016 r., przez planowane cięcie cesarskie (bardzo duże rozejście spojenia łonowego). Martwiłam się, że przez cięcie na zimno nie będę miała pokarmu, a bardzo chciałam karmić naturalnie. W nocy przed planowanym cięciem pojawiły się jednak skurcze. Pokarm był od razu, nie miałam z tym żadnego problemu. Gorzej, że córka okazała się od początku high need baby... nie chciała też łapać piersi, niektóre z położnych bardzo starały się pomóc, inne wciskały od razu mm. W drugiej dobie życia okazało się, że córcia ma wadę serca i niezbędna będzie operacja. Kiedy wróciliśmy do domu, córcia jakby wyczuła spokój, od razu zaczęła bez problemu łapać pierś i aktywnie ssać. Szybko się jednak męczyła, dlatego karmienia zazwyczaj były baaardzo rozległe w czasie. Właściwie spędzałam dnie na sofie lub w łóżku z małą przy piersi. Ssała, zasypiała, miała zadyszkę, odpoczywała i znów ssała. W 3 miesiącu życia była operowana, musiała trafić na OIOM, jednak nie chciała tam pić z butelki mojego odciągniętego pokarmu. Pozwolono mi więc ją nakarmić i było to najbardziej niesamowite i emocjonalne karmienie w moim życiu. Chyba nawet bardziej niż pierwsze karmienie. Trzymałam ją, z tymi wszystkimi rurkami, kroplówkami, ciesząc się, że żyje, a ona półprzytomna, z zamkniętymi oczkami, w końcu się napiła. Płakałam ja i mąż, który przy nas klęczał. Po operacji było już tylko lepiej, córcia chętnie jadła, przybierała na wadze, aż została małą kluseczką :) Nasza droga mleczna trwała 14 miesięcy i zakończyła się przez samoodstawienie, córcia po prostu pewnego dnia przestała być zainteresowana piersią. W sierpniu 2021 r. urodziłam synka, również przez planowane cc, z tego samego powodu i tak samo, w dniu cięcia, pojawiły się skurcze. Pokarm był od samego początku. Tym razem byłam dużo spokojniejsza, nawet kiedy w szpitalu mieliśmy problemy z karmieniem, wiedziałam, że to kwestia czasu i naszego zgrania :) W 5 dobie po porodzie pojawił się nawał pokarmu, piersi były ogromne, gorące, bolesne. Bardzo pomogła mi wspaniała położna, otrzymałam instrukcję, co robić. Okłady ciepłe, zimne, masaże, zmiany pozycji karmienia i po kilku dniach sytuacja w miarę się unormowała. Za to pogryziona zostałam dziesiątki razy. Obecnie karmimy się 12 miesiąc, dużo częściej niż z córcią. Jako ciekawostkę dodam, że spotkałam się 3-krotnie z pytaniami od lekarzy (specjalistów, nie pediatrów) po co jeszcze karmię i dlaczego tak często. Byli tym wręcz oburzeni, a mowa była o 9-miesięcznym niemowlaku... Na szczęście kompletnie się tym nie przejmuję :)
Obie drogi były zupełnie inne, ale obie przyniosły i niosą nadal, niesamowitą satysfakcję. Czasami mam dość, jestem zmęczona licznymi pobudkami, tym "uwiązaniem", a jednocześnie... uwielbiam to "uwiązanie".
"Każde, absolutnie każde karmienie było dla mnie okropnym doświadczeniem."
„Zamów jeszcze mleko modyfikowane, bo ja już dłużej tego nie wytrzymam!” - to były moje słowa do męża drugiego dnia po porodzie. Każde, absolutnie każde karmienie było dla mnie ogromnym bólem, problemem z przystawieniem małego, niekontrolowanym wypływem mleka i - co tu dużo mówić - po prostu okropnym doświadczeniem. Po 3 dniach w szpitalu byłam wykończona ciągłymi próbami, łzami i bólem. Wracałam do domu z przeświadczeniem, że nasza przygoda z kp się po prostu kończy. Do tego - z kim bym nie rozmawiała, czego bym nie czytała - odczuwałam straszliwą presję na karmienie piersią, co jeszcze bardziej potęgowało mój stres. Wieczorne karmienia to był płacz zarówno Stasia jak i mój. Nie potrafiłam i nie chciałam tego robić. Szczerze mówiąc - gdyby ktoś w tamtej chwili powiedział mi - przejdź na modyfikowane! Zrobiłabym to. Byłam w naprawdę złym stanie psychicznym i byłam gotowa odpuścić kp, żeby się lepiej poczuć.
Gdy kilka dni po porodzie odciągnęłam mleko laktatorem i jedno karmienie nocne przejął mąż z butelką - czułam jakby to była moja największa nagroda. Ale dałam sobie czas. Mimo wszystko, mimo całego bólu postanowiłam nie podejmować pochopnych decyzji i nie rezygnować jeszcze z karmienia piersią. I trwałam tak w tym zawieszeniu między niechęcią do kp a zbieraniem w sobie silnej woli, by jednak to robić. Do czasu…gdy poszłam na zajęcia, zostawiając Stasia z babcią i odciągniętym mlekiem. W trakcie ich trwania mama zadzwoniła, że mleko się skończyło i Stasiu jest głodny. I w tym momencie coś mi się przestawiło w głowie. Z miejsca popłakałam się z tęsknoty i bezsilności i od razu chciałam wybiec z sali i pognać do bobasa. Zrozumiałam, jak bardzo jestem mu potrzebna i - jak bardzo on jest potrzebny mi. I choć dalej czasem pojawia się ból, zwątpienie i frustracja - to dalej nasza droga mleczna trwa i mam nadzieje, że jeszcze trochę tak będzie.
"To cudowne tworzyć pokarm dla swojego dziecka."
Mam na imię Dorota, mam 34 lata. Jestem mamą dwóch chłopców - 6 letniego Oliwiera i 2 miesięcznego Leona. Karmić piersią chciałam od kiedy tylko zaszłam w ciążę. Dla mnie to chyba było normalne, że jak urodzę to będę karmić piersią. Pierwszego syna karmiłam 6 miesięcy. Nie miałam trudności z pokarmem. Od samego początku synek prawidłowo chwytał pierś. Na początku pokarmu było mało, ale to wystarczało. Później pokarmu było coraz więcej... przez chwilę pokarmu było bardzo dużo i zaczęły się kłopoty... W piersiach zrobiły się guzki... Synek ssał pierś, ale pokarmu było za dużo. Musiałam ściągać pokarm. Masować guzki. Piersi bardzo bolały...Wtedy bardzo pomocna była moja mama, która mi pomagała. Samej było mi ciężko ściągać pokarm, a laktatora nie miałam. Nawet nie pomyślałam, żeby go kupić. Myślałam, że to strata pieniędzy i nie pomoże.
Piersi bolały, były wielkie i ciężkie. Pomagała też kapusta. Okłady z kapusty dawały ogromną ulgę. Za jakiś czas znowu wszytko się powtórzyło... no i znowu zjawiła się mama. Wspierała mnie i mówiła, że to wszystko przejdzie, że się unormuje ... no i tak było. Wszystko minęło. Karmiłam dalej. Pamiętam jak kiedyś w nocy dostałam gorączki. Nie wiedziałam co mam robić. Zastanawiałam się, czy jeśli będę karmić to dziecko też dostanie gorączki... no i oczywiście co zrobiłam? Zadzwoniłam do mamy. Uspokoiła mnie i powiedziała, że mogę spokojnie karmić i tak zrobiłam. Nic się nie stało. Wiem, że może nie każdy ma taką osobę obok siebie jak moja kochana mama... dlatego fajnie, że są tacy ludzie i takie stronki jak bobas.na.medycynie , które tłumaczą i wyjaśniają na czym to wszystko polega - można tam zajrzeć i dużo się dowiedzieć.
Około 6 miesiąca piersi zrobiły się mniejsze i wydawało mi się, że pokarmu jest mało... Kupiłam laktator ręczny. Ściągałam mleko. Myślałam, że to pobudzi trochę laktacje. Piłam kawę zbożową... Ale czułam, że to już chyba koniec mlecznej przygody. Zaczęłam podawać mleko w proszku… I tak powoli karmienie piersią się skończyło. Może gdybym miała takie problemy wcześniej bardziej bym walczyła o ten pokarm, ale uważałam, że 6 miesięcy to i tak wystarczająco. Były oczywiście chwile słabości... ciągłe noszenie bluzek z guzikami lub sukienek z dekoltem, zalane ubrania od mleka, noszenie staników do karmienia, wkładki laktacyjne. Czasami myślałam, że karmienie piersią jest ciężkie... Synek budził się w nocy co 3 godziny. Czasem zasypiałam karmiąc... I później już nie pamiętałam czy karmiłam czy nie.Byłam bardzo zmęczona... Myślałam, że z butelką będzie o wiele łatwiej... ale łatwiej nie było. Trzeba było wstać, zagotować wodę, odmierzyć mleko, pomieszać, sprawdzić, czy jest dobre, czasem ostudzić... I trwało to znacznie dłużej niż po prostu podanie piersi. Może jedynym plusem było to, że nie musiałam tylko ja podawać mleka synkowi, ale mógł też mąż.
Przy drugim dziecku też chciałam karmić piersią... Chociaż 6 miesięcy. Kończy się drugi miesiąc i dalej karmię więc chyba wszystko będzie dobrze. Teraz bardziej doceniam to, że karmię piersią. Cieszę się, że gdziekolwiek jestem nie muszę zabierać ze sobą butelki, mleka, wody i podgrzewacza... tylko po prostu być... być blisko swojego maleństwa. W każdym miejscu mogę nakarmić synka. No może nie tak całkiem w każdym... bo takich miejsc jest na prawdę mało. Brakuje ich - małego kącika, żeby nakarmić dziecko. Dlatego sama tworzę sobie takie kąciki. Często karmię na ławce w parku, na placu zabaw lub nad jeziorem. I jest super. Zastawiam tylko pierś pieluszką i jest ok. Czasem się zastanawiam czy to komuś przeszkadza... Czy to dobrze wygląda... ale przecież tyle się mówi o tym karmieniu piersią, że nie powinnam się wstydzić... bo czego? Że karmię swoje dziecko najlepszym mlekiem na świecie. Przecież to takie cudowne tworzyć pokarm dla swojego dziecka. Nie wiem jak to się dzieje... Jestem pełna podziwu dla mojego ciała. Cieszę się, że moje ciało stworzyło mi taką możliwość. Z pierwszym dzieckiem karmiłam tylko leżąc. Teraz karmię też na siedząco. I też jest fajnie, jeśli wygodnie usiądę. Karmiąc oglądam małe, piękne rączki i cudowne stópki synka. Patrzę, jak rośnie, jak się zmienia. Niczego mu więcej nie potrzeba w tej chwili do szczęścia... Przytulam go do siebie i dziękuję za to, że mam takie cudeńko. To czas dla nas.
Tym razem kupiłam laktator elektryczny. Kilka razy, gdy czułam, że pokarmu jest bardzo dużo, a synek smacznie sobie spał i nie zamierzał przerywać snu, ściągałam mleko do specjalnych woreczków i zamrażałam. Będą na później. Mam nadzieję, że nasza przygoda z mlekiem będzie trwała trochę dłużej niż 6 miesięcy.
Zachęcam wszystkie mamy do karmienia piersią. To cudowny czas. Jeśli tylko możecie i macie pokarm to nie rezygnujcie z tego.
"To zdecydowanie jedno z lepszych doświadczeń mojego życia."
Obecnie Esterka ma półtora roku i jest w fazie odstawiania się od piersi więc tym bardziej często wspominam nasze wspólne chwile podczas karmienia.
Od początku wiedziałam, że chcę karmić piersią i w razie trudności będę walczyć o laktację. Okazało się, że mała od razu załapała o co chodzi i nasza mleczna droga zaczęła się bez problemów. Cieszyłam się, że tak jest, ponieważ w szpitalu, w którym rodziłam położne noworodkowe były mało pomocne, jeśli chodzi o pokazanie jak dziecko dostawić, a doradczyni laktacyjnej z racji pandemii nie było. Na szczęście ominęły nas wszelkie zastoje i nigdy też nie miałam problemu z ilością mleka - wręcz było go za dużo - Esterka bardzo lubiła być karmiona, najadała się po pachy przez co potem trochę ulewała. Jakimś cudem ominęły nas również kolki więc mała cały czas była zrelaksowana i szczęśliwa.
Nie zakładałam sobie jak długo będę karmić, karmienie było dla mnie ważne i nie miałam powodu, żeby je ograniczać. Było też dla mnie wygodne - nie musiałam myśleć o braniu mleka na wyjście, bo miałam je zawsze przy sobie. Nie musiałam myśleć o ciągłym myciu butelek choć odciągałam swoje mleko, kiedy chciałam gdzieś wyjść. Nocne karmienia również od początku przebiegają sprawnie - Esti śpi z nami więc na śpiocha się dostawia i po chwili zasypia z powrotem.
Pojawiły się oczywiście i cienie - ciągnięcie za koszulkę, gryzienie (nierzadko specjalnie jako zabawa), szczypanie czy ciągłe wiszenie na piersi w momencie ząbkowania. Mimo wszystko uwielbiam nasze chwile bliskości, patrzenie sobie w oczy, to, że pierś jest lekiem na całe zło. Na co dzień Esterka jest pewną siebie dziewczynką i odważnie idzie do przodu. Podczas karmienia, szczególnie tego nocnego, staje się znowu krucha, bezbronna i taka zależna ode mnie.
Mała od marca chodzi do żłobka, ja niedawno poszłam do pracy więc coraz mniej dostawia się do piersi, jest w stanie już bez niej zasnąć. Z jednej strony mnie to cieszy, ale z drugiej mam poczucie, że coraz mniej mnie potrzebuje co jest trudne.
Na koniec dodam tylko, że czas karmienia piersią zawsze będzie w moim sercu i jestem ogromnie wdzięczna mojemu ciału, że podarowało Esterce już 494100 ml mleka. Żeby zawsze o tym pamiętać na Dzień Matki zażyczyłam sobie pierścionek z perłą zrobioną z mojego mleka.
Doświadczenie karmienia piersią pokazało mi jaką moc mają kobiety co pozytywnie wpłynęło też na moje postrzeganie siebie. To zdecydowanie jedno z lepszych doświadczeń mojego życia.
Każdego roku w dniach 1-7.08 obchodzony jest #ŚwiatowyTydzieńKarmieniaPiersią Z tej okazji, we współpracy z wieloma mamami, powstała Galeria Mlecznych Historii.
Jeśli chcesz podzielić się Waszą historią - zapraszam do kontaktu.
Comments